- 05/05/2023
- admin
- 0 Comments
- Artykuły
Znajdź swój game changer!
Czy naprawdę jesteśmy równi?
Niby wszyscy tacy sami. Skora, kości, ciało, krew, emocje, doświadczenia. Jednak zupełnie inni: kobieta, mężczyzna, biały, czarny, chudy, gruby, z biednego domu, dzieci bogatych rodziców… To wszystko robi różnice, to wszystko powoduje, że u każdego z nas proces socjalizacji, edukacji, rozwój emocjonalny, rozwój jako osoby jest inny. W efekcie mamy różny start w życiu i inne szanse na osiągniecie sukcesu. Szczególnie kiedy wszyscy będziemy traktowani szablonowo i będziemy podążali jedną z góry narzuconą ścieżką rozwoju. Dlaczego? Ponieważ każdy z nas jest inny i każdy ma indywidualne predyspozycje i talenty. Dlatego zunifikowane podejście do rozwoju jednostki jest jednym z największych błędów edukacyjnych, a na etapie życia zawodowego błędem menagerskim. Zatem co daje nam korzystanie ze swoich naturalnych atutów?
Game Changer, czyli naturalna przewaga!
Doskonale widać to w świecie mieszanych sztuk walki, czyli popularnego MMA. Budowa fizyczna zawodnika determinuje jego sportowy rozwój, styl walki oraz rzutuje na obieraną taktykę. Inaczej będzie walczył zawodnik z długimi rękami, a inaczej z mniejszym zasięgiem ramion. Ten pierwszy będzie prawdopodobnie dążył podczas starcia do „punktowania” rywala z dystansu, ten drugi zaś do klinczu, czy wręcz walki w parterze, gdzie atuty oponenta nie będą miały większego znaczenia. Świadomość naszych mocnych stron, ale też słabych powoduje obranie konkretnego planu gry. Duży zasięg ramion, jest dla zawodnika jego Game Changerem, czyli naturalną przewagą (fenomenalny trener boksu Feliks „Papa” Stamm opierał o ta zasadę trening swoich podopiecznych). Doskonała pamięć może być wykorzystywana w bankowości, a umiejętności aktorskie w negocjacjach biznesowych. Inaczej powinniśmy kierować rozwojem jednostki, która ma zdolności matematyczne, przestrzenne, a inaczej osoby o zdolnościach artystycznych. Można oczywiście ignorować naturalne predyspozycje jednostki, jednak powstaje pytanie o uzyskany finalny efekt rozwojowy.
Czy muzyk będzie dobrze grał w sądzie?
Zacznijmy od początku. Wielu z nas jest rodzicami. W sumie to nasz biologiczny cel, aby przekazywać geny. Skoro dajemy życie, to chcemy, aby nasze młode miały jak najlepiej i to jest kwestia instynktu. Woda, pożywienie, bezpieczne legowisko, pozycja w stadzie – tymi kategoriami kierują się zwierzęta, od których nie różnimy się znacznie. Z tym, że dla nas ważna jest jakość napojów i pokarmów które spożywamy, domu, w którym mieszkamy, a także posiadanej całej gamy przedmiotów (ubrania, zegarki, samochody), które definiują naszą pozycję w stadzie. Dobrze wiemy, że w świecie ludzi, aby zdobyć to wszystko trzeba ciężko pracować. Najpopularniejszą ścieżką rozwoju jest droga edukacji. Im lepsze studia, tym większa szansa na udane życie zawodowe, którego niegdyś synonimem był zawód prawnika i lekarza (dokonując pewnego uproszczenia posłużmy się tymi dwoma przykładami). W efekcie, wielu rodziców nie zważając na chęci i predyspozycje swoich latorośli pchało je właśnie w tym kierunku. Powstaje jednak pytanie: czy ignorowanie naturalnych predyspozycji dziecka i zmuszanie go do obrania określonej (czyt. zgodnej z trendami) drogi jest najlepszym rozwiązaniem taktycznym? Czy z osoby, która ma predyspozycje na świetnego muzyka, zrobimy topowego prawnika (statystycznie pewnie nie, choć mogą zdarzyć się wyjątki od reguły). Który z nich zarobi więcej pieniędzy: muzyk z powołania będący muzykiem, czy muzyk z powołania będący prawnikiem. Nie prowadzę rozważań na etapie psychologicznym, tylko czysto matematycznym – biznesowym. Przyjmując to założenie, nie warto na siłę „pchać” dzieci w kierunku, do którego się nie nadają, a który nam wydaje się być intratny. Połączenie pasji z pracą, przy uwzględnieniu naturalnych predyspozycji da przewagę w uzyskiwaniu pożądanych rezultatów.
Wykorzystaj Game Changery swojego teamu!
Dość podobną zasadę możemy zastosować w pracy. Rekrutując ludzi (szczególnie bez doświadczenia) na stanowiska nazwijmy to niespecjalistyczne tj.: związane z obsługą klienta, marketingiem/sprzedażą czy pracami administracyjno-biurowymi tak do końca nie wiemy czy posiadają oni predyspozycje do ich piastowania. Zdarza się nieraz, że kandydaci owszem chcą pracę, mają duży entuzjazm, jednak zupełnie nie nadają się do wykonywania danego zawodu. Niejednokrotnie spotykałem się z sytuacją, gdy osoba zatrudniona na stanowisku sprzedawcy bała się kontaktu z ludźmi. Bądź: marketingowiec nie miał w sobie ani krzty kreatywności, czy nie umiał przygotować notatki do social media. Co robić w takiej sytuacji? Pamiętajmy, że wdrożenie człowieka do firmy zajmuje sporo czasu i pochłania określone środki. Dlatego nie jest to okoliczność obojętna z punktu widzenia zarządzania. Proponuję wówczas przyjąć jedną z dwóch strategii. Strategia edukacji – skoro pracownik już funkcjonuje w naszych strukturach, to zawsze można go przyuczyć do określonego zawodu. Wysyłamy wówczas delikwenta na szkolenia, kursy, przyuczamy własnym sumptem. Niewykluczone, że z biegiem czasu nabierze doświadczenia i mówiąc kolokwialnie „wyrobi się”. W licznych branżach „praktyka czyni mistrza”, a wiele umiejętności podlega wyuczeniu czy wypracowaniu. Jeśli ta opcja się na dłuższą metę nie sprawdzi, lub jeśli w ogóle do niej nie dojdzie to wówczas pozostaje nam zerwać zawodową relację. Strategia reorientacji– tak jak w przypadku odkrywania talentów dzieci, tak i w przypadku pracowników może okazać się, że mają oni ciekawe umiejętności niekoniecznie związane bezpośrednio z zajmowanym stanowiskiem, jednak przydatne w firmie. Przypadkowo może okazać się, że nasz pracownik biurowy jest świetnym fotografem, albo kręci i montuje filmy. Wówczas jego przydatność dla firmy jest jasno zdefiniowana, bo któraś z firm nie potrzebuje działań reklamowo-marketingowych. Znam też przypadki, kiedy administrator danych okazał się mieć talent do sprzedaży oraz organizacji eventów. Na takim rozwiązaniu obie strony mogą skorzystać. Pracodawca ma pracownika, który wykorzystując swój talent i pasje przyczynia się do wzrostu swojej efektywności i wyniku firmy. Jest to model niemalże idealny, a układ ten może działać długodystansowo. Mamy wówczas do czynienia z tzw. opcją win – win, bo pracodawca znalazł i wykorzystał Game Changer swojego pracownika, a jemu stworzył okazję i motywację do dalszego rozwoju.
W poszukiwaniu Game Changerów?
Często się zdarza, że w pracy łączy nas głównie … praca. Od 8:00 do 16:00 i do widzenia. Często nie wiemy kto tak naprawdę siedzi obok nas. Czym się zajmuje, co lubi. Im większa organizacja, tym większa anonimowość. Czas to pieniądz, dlatego często nie tracimy czasu na zbędne pogawędki i przyjaźnie. Wielu z nas nie idzie do pracy, aby szukać przyjaciół. Niby dobrze, ale … bez integracji w różnej formie (szkolenia, wyjazdy, czy chociaż wspólne wyjście na piwo), nigdy nie odkryjemy talentów i predyspozycji naszych pracowników. Pomóc mogą w tym także profesjonaliści wykorzystując specjalistyczne narzędzia. Mowa tu o testach kompetencji, czy innych narzędziach psychologicznych. Jednak często wszystko się zaczyna od zwykłej rozmowy. Wiedza o człowieku, pomaga odkryć jego naturalne talenty, zaś ich rozwój może mieć tylko pozytywny wpływ na całość organizacji. Pamiętajmy o tym otwierając drzwi biura.
Dr Patryk Szczygieł
www.gchanger.pl
Leave a Comment